aktualizacja: 31.08.2016, 17:55
Foto: PAP, Leszek Szymański
Minister reaktywował Andrzeja Pawlikowskiego po sześciu latach poza służbą. To pozwoliło go teraz awansować.
W piątek 2 września Andrzej Pawlikowski, szef Biura Ochrony Rządu odbierze z rąk prezydenta Andrzeja Dudy nominację na stopień generała brygady. Awans po zaledwie dziewięciu miesiącach pracy to sytuacja niecodzienna. Tym bardziej że do dziś nie została wyjaśniona afera z oponą w samochodzie BOR, którym jechał prezydent Duda. Pawlikowski cudem wtedy uniknął dymisji, której domagać się miał prezes PiS Jarosław Kaczyński.
To niejedyne kontrowersje związane z awansem. Wątpliwości rodzi sam powrót Andrzeja Pawlikowskiego do służby BOR w grudniu 2015 r. Dlaczego?
Pułkownik Pawlikowski w czasach pierwszych rządów PiS był już szefem BOR (2005–2007), a wcześniej był w jednostce szefem wydziału współpracy międzynarodowej. Odszedł z formacji w styczniu 2009 r. na własną prośbę. Decyzję o skróceniu służby wydał ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna.
Odchodząc z BOR, Pawlikowski miał za sobą 14 lat pracy i nie nabył uprawnień emerytalnych. By je wypracować, przeszedł do Centralnego Biura Antykorupcyjnego na stanowisko szefa szkolenia, a potem (we wrześniu 2015 r.) został doradcą społecznym prezydenta Dudy.
W grudniu powrócił do służby, ale z pominięciem procedur stosowanych wobec nowych funkcjonariuszy. W MSWiA dokonano wówczas prawnego manewru. 2 grudnia 2015 r. Pawlikowski „w formie oświadczenia" wyraził zgodę na uchylenie decyzji ministra Schetyny z 2009 r. Minister spraw wewnętrznych (a właściwie jego zastępca Jarosław Zieliński) wydał decyzję uchylającą zwolnienie, powołując się na „interes społeczny", który jest „tożsamy z interesem służby". W decyzji, w której posiadaniu jest „Rzeczpospolita", można przeczytać o „reaktywacji stosunku służbowego oficera".
Minister Zieliński powołuje się na art. 155 kodeksu postępowania administracyjnego, na którego mocy ten, który wydał decyzję ostateczną, może ją cofnąć. „Brak jest również przepisu szczególnego, który sprzeciwiałby się możliwości uchylenia tej decyzji w analizowanym trybie" – czytamy w dokumencie.
– O uchyleniu decyzji powinien zdecydować sąd – wskazuje nam jeden z funkcjonariuszy BOR.
Resort zapewnia jednak, że prawa nie złamał. „Przywrócenie stosunku służbowego, a nie podjęcie go na nowo w ramach rekrutacji nie narusza przepisów prawa, które regulują pełnienie służby w Biurze Ochrony Rządu" – odpowiedział na pytania „Rzeczpospolitej". I podkreśla, że to procedury już stosowane wcześniej wobec innych funkcjonariuszy.
Zdaniem ministerstwa decyzja ministra spraw wewnętrznych i administracji z grudnia 2015 r. przywróciła stosunek służbowy płk. Andrzeja Pawlikowskiego, a lata jego pracy poza BOR „nie są traktowane jako okres czynnej służby w Biurze Ochrony Rządu".
Co zyskał na tym sam Pawlikowski? Gdyby przyjmowano go na normalnych zasadach jak nowego funkcjonariusza, musiałby przejść trzyletni okres przygotowawczy, a po nim trafiłby do służby czynnej. Ewentualny awans na wyższy stopień przysługiwałby mu po minimum półtora roku za wyjątkowe zasługi w służbie.
Tymczasem Pawlikowski dzięki „reaktywacji" od razu został szefem BOR na etacie generała dywizji, za który przysługuje ok. 15 tys. zł wynagrodzenia. A kolejny generalski awans to poza prestiżem także wyższa emerytura.
Według informatorów „Rzeczpospolitej" awans prezydencki to efekt zakończenia audytu „smoleńskiego" w BOR, który wykonał Pawlikowski. Miał się zakończyć do końca maja, ostatecznie stało się to w sierpniu. Wyniki nie są znane. Politycy PiS od początku przypisywali BOR główną winę za nienależytą ochronę VIP i przyczynienie się do tragedii prezydenckiego samolotu w Smoleńsku.
To niejedyne kontrowersje związane z awansem. Wątpliwości rodzi sam powrót Andrzeja Pawlikowskiego do służby BOR w grudniu 2015 r. Dlaczego?
Pułkownik Pawlikowski w czasach pierwszych rządów PiS był już szefem BOR (2005–2007), a wcześniej był w jednostce szefem wydziału współpracy międzynarodowej. Odszedł z formacji w styczniu 2009 r. na własną prośbę. Decyzję o skróceniu służby wydał ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna.
Odchodząc z BOR, Pawlikowski miał za sobą 14 lat pracy i nie nabył uprawnień emerytalnych. By je wypracować, przeszedł do Centralnego Biura Antykorupcyjnego na stanowisko szefa szkolenia, a potem (we wrześniu 2015 r.) został doradcą społecznym prezydenta Dudy.
W grudniu powrócił do służby, ale z pominięciem procedur stosowanych wobec nowych funkcjonariuszy. W MSWiA dokonano wówczas prawnego manewru. 2 grudnia 2015 r. Pawlikowski „w formie oświadczenia" wyraził zgodę na uchylenie decyzji ministra Schetyny z 2009 r. Minister spraw wewnętrznych (a właściwie jego zastępca Jarosław Zieliński) wydał decyzję uchylającą zwolnienie, powołując się na „interes społeczny", który jest „tożsamy z interesem służby". W decyzji, w której posiadaniu jest „Rzeczpospolita", można przeczytać o „reaktywacji stosunku służbowego oficera".
– O uchyleniu decyzji powinien zdecydować sąd – wskazuje nam jeden z funkcjonariuszy BOR.
Resort zapewnia jednak, że prawa nie złamał. „Przywrócenie stosunku służbowego, a nie podjęcie go na nowo w ramach rekrutacji nie narusza przepisów prawa, które regulują pełnienie służby w Biurze Ochrony Rządu" – odpowiedział na pytania „Rzeczpospolitej". I podkreśla, że to procedury już stosowane wcześniej wobec innych funkcjonariuszy.
Zdaniem ministerstwa decyzja ministra spraw wewnętrznych i administracji z grudnia 2015 r. przywróciła stosunek służbowy płk. Andrzeja Pawlikowskiego, a lata jego pracy poza BOR „nie są traktowane jako okres czynnej służby w Biurze Ochrony Rządu".
Co zyskał na tym sam Pawlikowski? Gdyby przyjmowano go na normalnych zasadach jak nowego funkcjonariusza, musiałby przejść trzyletni okres przygotowawczy, a po nim trafiłby do służby czynnej. Ewentualny awans na wyższy stopień przysługiwałby mu po minimum półtora roku za wyjątkowe zasługi w służbie.
Tymczasem Pawlikowski dzięki „reaktywacji" od razu został szefem BOR na etacie generała dywizji, za który przysługuje ok. 15 tys. zł wynagrodzenia. A kolejny generalski awans to poza prestiżem także wyższa emerytura.
Według informatorów „Rzeczpospolitej" awans prezydencki to efekt zakończenia audytu „smoleńskiego" w BOR, który wykonał Pawlikowski. Miał się zakończyć do końca maja, ostatecznie stało się to w sierpniu. Wyniki nie są znane. Politycy PiS od początku przypisywali BOR główną winę za nienależytą ochronę VIP i przyczynienie się do tragedii prezydenckiego samolotu w Smoleńsku.
Komentarz dnia
Żródło: Rzeczpospolita
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen